„Koniec mistrzostw, można się rozejść” – w taki legendarny już sposób Jacek Gmoch lapidarnie podsumował zakończenie piłkarskich mistrzostw świata w 2002 roku. Powiedzieć tyle o V Turnieju o Puchar Łodzi 2023/2024 to tak naprawdę nic nie powiedzieć! I choć być może nie byliśmy sportowo lepsi niż uczestnicy toczącego się czempionatu w Sheffield (choć również w tej kwestii wśród Ligowców panuje rozbieżność poglądów), to jednak jedno jest pewne. Nasze rozgrywki są o wiele bardziej ekscytujące.
Wyjątkowo Turniej rozpoczął się w piątek, a atmosfera końca tygodnia udzieliła się wszystkim Zawodnikom. Sam początek zmagań przypominał więc „złote czasy snookera”, a raz po raz frunące w stronę grających Zawodników komentarze przywołały ducha zmagań Alexa Higginsa czy Jimmy White’a. Tej atmosfery nie zmieniła nawet jak najbardziej słuszna uwaga Organizatora skierowana do jednego z Zawodników, by ten na Turnieje nie przychodził w, cytat dokładny, „w gaciach od piżamy, bo wygląda jak łajza”. Cóż, Lechu, policzymy się przy stole 😀
Najistotniejszym wydarzeniem fazy grupowej było odpadnięcie Jacka Czarcińskiego, który aż do tego Turnieju śmiało myśleć mógł o zwycięstwie w klasyfikacji generalnej całego cyklu. Jak to zwykle w sporcie bywa, rozczarowanie jednego (choć, bądźmy szczerzy, Jacek na przesadnie przygnębionego nie wyglądał) oznacza szczęście drugiego. Tak też było tym razem, gdyż w wyniku niepowodzenia Jacka Jędrek Janicki wszem i wobec odtrąbić mógł obronę tytułu wywalczonego w ubiegłorocznej edycji. Z pewnych źródeł wiadomo, że planowana jest być może nawet feta związana z tym triumfem! Jędrek musi tylko przeliczyć czy postulat „Jack Daniels dla każdego” przesadnie nie nadwyręży jego wszelkiego rodzaju możliwości…
Dość żartów, wszak rywalizacja była sroga! Najlepszym tego dowodem gorąca atmosfera, która towarzyszyła Zawodnikom podczas „dogrywek” – pojedynku na wbijanie niebieskich po przekątnej stołu, który ma miejsce w sytuacji zajmowania przez danych Zawodników tego samego miejsca w tabeli grupowej. Królem polowania tym razem okazał się Leszek Pietrusiak, który przegrał jedną dogrywkę chyba tylko po to, by wygrać kolejną i w ten jakże efektowny sposób zameldować się w pojedynku ćwierćfinałowym. Jego przeciwnikiem w tej fazie Turnieju był triumfator poprzedniego Turnieju – Marcin Seba. Leszek grał bardzo dobrego snookera, pełnego skomplikowanych taktycznych zasadzek, a sam mecz był chyba najciekawszym spotkaniem Turnieju. Koniec końców, partię zwycięsko domknął Marcin, udowadniając tym samym, że jest nie tylko świetnym „wbijaczem”, lecz również taktykiem co się zowie. W kolejnym spotkaniu ćwierćfinałowym, w pojedynku toczonym w jakże przyjaznej atmosferze, Igor Stefański ograł Marka Chrześcijanka. Igor raz po raz odgrażał się, że Turniej ten ma zamiar wygrać, a rzeczywistość pokazała, że wcale nie był aż tak daleki od prawdy… W trzecim meczu ćwierćfinałowym Mukesh Aswani – miłośnik ostrej kuchni i szybkich samochodów – sprawił pewną niespodziankę wygrywając z wracającym do regularnego grania Wojtkiem Dziatkiewiczem. Zwycięstwo to okazało się być bardzo ważne dla Mukesha, gdyż pozwoliło mu zameldować się na trzecim miejscu klasyfikacji generalnej całego cyklu! Czwarty mecz ćwierćfinałowy przyniósł niski poziom gry, za to wysoki poziom emocji. Snookerowi bogowie byli po stronie Jędrka, gdyż Piotrek Seta próbując wbić ostatnią czarną wbił białą, co stanowi definicję „snookerowego samobójstwa”…
Pierwszy mecz półfinałowy pokazał, że treningi, które podjął niedawno Igor absolutnie nie idą na marne! W meczu z Mukeshem zaprezentował się naprawdę znakomicie, regularnie wysoko punktując i kontrolując grę taktyczną. Ta wybuchowa mieszanka dość szybko zapewniła mu awans do pojedynku finałowego. W drugiej „połówce” Marcin bardzo mocno zdominował Jędrka i gdyby nie jeden niedbały błąd na zielonej, to bez żadnych problemów domknąłby spotkanie wynikiem 2-0. Kilka karkołomnych zagrań Jędrka z końca drugiej partii pozwoliło mu na doprowadzenie do decidera, w którym jednak przez Marcina został po prostu rozstrzelany.
Mecz finałowy to kolejny pokaz snookerowej siły Marcina. Pech Igora polega na tym, że w finałowym pojedynku znów trafia na wyjątkowo mocnego rywala – kiedyś na Albinę Liaszczuk, a teraz właśnie na Marcina. Marcin grał w sposób zdyscyplinowany, pozwalając sobie na jakieś fajerwerki zupełnie sporadycznie. Jego zwycięstwo było pewne i przekonujące, jednak nie mam żadnych wątpliwości, że Igor za jakiś czas odegra znaczącą rolę tak na turniejach klubowych, jak i tych PORSowych. O drygu Marcina do gier bilardowych niech świadczy fakt, że w ujmujący sposób, zupełnie pozbawiony wyższości, po meczu finałowym stwierdził, że nie wie jeszcze czy zdecyduje pozostać przy snookerze, czy może raczej przerzuci się na gry poolowe, bo ostatnio wziął udział w turnieju w „dziewiątkę”, który… wygrał. Cóż, to chyba właśnie tak wyglądają problemy snookerowego pierwszego świata!